O problemach z nazywaniem „tam na dole” i ograniczeniach
języka polskiego kiedyś już pisałam.
Tymczasem… wpadła mi w ręce urocza książeczka pod wiele
mówiącym tytułem „Polaków rozmówki o seksie” (czytam ją sobie do snu ;)
Jest to wybór haseł w oparciu o konkurs ogłoszony jakiś czas
temu w necie. Zadaniem uczestników było podzielenie się , jakiego nazewnictwa
używają w odniesieniu do wszystkich tych „tam na dole” – co tam jest i co tam
dziać się może itd. w rozmowie z
lekarzem, w sypialni i ze znajomymi.
I cóż się okazuje? Skarżyć to się skarżymy – na ograniczenia
języka – ale fantazji nam nie brakuje! W dziale „pochwa” nazewnictwa w rubryce
„w sypialni” i „dla znajomych” od góry
do samiuśkiego dołu! Od fauny po florę. Znajdujemy tam zatem: kicie, kaczuszki i kokoszki oraz brzoskwinki,
cytrynki i kwiatuszki. Melomani mówią o mandolinie, łasuchy o pierożkach, a ci uduchowieni o
świątyni miłości.
Moją uwagę przykuło jednak inne hasło. Początkowo rzuciło
mną, bo jak to tak!, ale potem pomyślałam „oj, daj spokój, urocze…”, bo jak
inaczej pomyśleć o „wsuńci”? ;)))
A ponieważ ostatnio wznoszę się na wyżyny umiejętności
informatycznych, (….no, każdy ma swoje wyżyny ;), mocno przemówił do mnie też
zestaw USB (on) + port USB (ona). I w
tym kontekście łatwo domyślić się, co to za aktywność: „klikanie myszki” i „zdejmowanie
SIM-locka”? Kto zgadnie? ;))))))))))))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz